sienkiewicz/latarnik

Z Wikisum
Skocz do:nawigacja, szukaj
Uwaga: To streszczenie zostało wygenerowane przez SI, więc może zawierać błędy.
🗼
Latarnik
1882
Streszczenie opowiadania
Czas czytania oryginału: 36 minut
Mikrostreszczenie
Sędziwy polski tułacz objął posadę latarnika, znajdując spokój. Paczka z ojczystą poezją wzbudziła w nim tak silne emocje, że zapomniał zapalić lampy. Spowodował katastrofę i znów wyruszył w świat.

Krótkie streszczenie

Aspinwall koło Panamy, XIX wiek. Po tajemniczym zniknięciu latarnika konsul Stanów Zjednoczonych pilnie szukał następcy. Zgłosił się siedemdziesięcioletni Polak, który przedstawił liczne odznaczenia wojskowe z różnych krajów.

👴🏻
Skawiński – stary człowiek lat 70 lub więcej, Polak, były żołnierz, czerstwy, wyprostowany, białe włosy, niebieskie oczy, spaloną płeć, smutna ale uczciwa twarz, tułacz szukający spokoju.

Starzec błagał o posadę, twierdząc, że całe życie się tułał i pragnął wreszcie spokoju. Konsul przyjął go, ostrzegając, że za każde uchybienie dostanie dymisję. Skawiński zamieszkał na samotnej skalistej wysepce, gdzie stała latarnia. Życie tam było trudne i pustelnicze, ale stary poczuł się szczęśliwy jak nigdy dotąd. Po latach tułaczki, niepowodzeń i katastrof wreszcie znalazł bezpieczną przystań.

Pewnego dnia Skawiński otrzymał paczkę z książkami od polskiego Towarzystwa w Nowym Jorku. Były to wiersze Adama Mickiewicza. Gdy zaczął czytać "Pana Tadeusza", ogarnęło go wzruszenie.

Stary ryknął i rzucił się na ziemię; jego mleczne włosy zmieszały się z piaskiem nadmorskim... We łkaniu, jakie nim wstrząsało, nie było bólu, ale tylko nagle rozbudzona niezmierna miłość.

Tej nocy nie zapalił latarni. Statek rozbił się na mieliźnie. Skawiński stracił posadę.

Szczegółowe streszczenie według rozdziałów

Tytuły rozdziałów są redakcyjne.

Rozdział 1. Tułacze życie Skawińskiego i objęcie posady latarnika

W Aspinwall niedaleko Panamy przepadł bez wieści latarnik, prawdopodobnie spłukany przez bałwan podczas burzy. Miejsce to miało wielkie znaczenie dla ruchu morskiego między New Yorkiem a Panamą, gdyż zatoka Moskitów obfitowała w piaszczyste ławice i zaspy, między którymi droga była trudna w dzień, a w nocy prawie niemożliwa. Jedynym przewodnikiem dla statków było światło latarni.

👻
Poprzedni latarnik – nieznany z imienia latarnik z Aspinwall, przepadł bez wieści podczas burzy, prawdopodobnie został spłukany przez bałwan.

Kłopot znalezienia nowego latarnika spadł na konsula Stanów Zjednoczonych. Było to zadanie niemałe, gdyż następcę trzeba było znaleźć w ciągu dwunastu godzin, musiał być nadzwyczaj sumiennym człowiekiem, a kandydatów na posadę brakowało. Życie na wieży było nadzwyczaj trudne - latarnik mieszkał w latarni, utrzymywał ją w porządku, w dzień dawał znaki flagami, wieczorem zapalał światło.

👨🏻
Mr. Izaak Falconbridge – konsul Stanów Zjednoczonych rezydujący w Panamie, ma dobre proste serce, odpowiedzialny za znalezienie nowego latarnika.

Latarnik jest niemal więźniem... na całej zaś wysepce... nie ma nikogo. Jest to życie klasztorne, a nawet więcej niż klasztorne, bo pustelnicze.

Niespodziewanie tegoż samego dnia zgłosił się kandydat - człowiek już stary, lat siedemdziesiąt albo więcej, ale czerstwy, wyprostowany, mający ruchy i postawę żołnierza. Miał zupełnie białe włosy, spaloną płeć jak u Kreolów, ale niebieskie oczy wskazywały, że nie należał do ludzi Południa. Twarz jego była przygnębiona i smutna, ale uczciwa.

Podczas rozmowy z konsulem stary człowiek przedstawił się jako Polak i tułacz. Wyciągnął spłowiały jedwabny szmat podobny do strzępu starej chorągwi i pokazał swoje odznaczenia - krzyż z roku trzydziestego, hiszpański z wojny karlistowskiej, z legii francuskiej, z Węgier oraz papier potwierdzający służbę w Stanach przeciw południowcom, gdzie zdobył własnoręcznie dwie chorągwie w ataku na bagnety.

Gdy konsul zauważył, że wydaje się za stary na latarnika, kandydat wzruszonym głosem błagał o posadę. Mówił, że jest bardzo znużony i skołatany, że dużo przeszedł i potrzebuje spokoju.

Jestem bardzo znużony i skołatany. Dużo, widzicie, przeszedłem... Jestem stary, potrzebuję spokoju! Potrzebuję sobie powiedzieć: tu już będziesz siedział, to jest twój port.

Niebieskie oczy starca wyrażały tak gorącą prośbę, że Falconbridge, który miał dobre, proste serce, czuł się wzruszony i przyjął go na stanowisko. Tegoż samego wieczora latarnia rzuciła jak zwykle na wody swoje snopy jaskrawego światła - nowy latarnik był już na miejscu.

Skawiński stał na balkonie tuż koło olbrzymich ognisk, próbując zebrać myśl i objąć swoje nowe położenie. Czuł coś takiego, co czuje szczuty zwierz, gdy wreszcie schroni się przed pogonią na jakiejś niedostępnej skale. Nadszedł nareszcie dla niego czas spokoju.

Rozdział 2. Spokojne odosobnienie i mistyczna przemiana

Był on naprawdę jak okręt, któremu burza łamała maszty, rwała liny, żagle... a który jednak zawinął do portu.

Wspominając swoje dziwne koleje losu, Skawiński przeszedł przez niezliczone przygody. Bił się w czterech częściach świata i próbował wszystkich niemal zawodów. Był kopaczem złota w Australii, poszukiwaczem diamentów w Afryce, strzelcem rządowym w Indiach Wschodnich. Gdy założył farmę w Kalifornii, zgubiła go susza. Próbował handlu z dzikimi plemionami Brazylii - tratwa rozbiła się na Amazonce. Założył warsztat kowalski w Arkansas - spalił się w pożarze miasta.

Zaczęły płynąć godziny, dnie i tygodnie. Skawiński czuł się tak szczęśliwym, jak nigdy w życiu nie był. Wstawał świtaniem, brał posiłek, czyścił soczewki latarni, a potem siadał na balkonie i wpatrywał się w dal morską. Na olbrzymim turkusowym tle widać było stada wydętych żagli, świecących w promieniach słońca. Statki szły wyciągniętym szeregiem, podobne do łańcucha mew lub albatrosów.

Z wysokości latarni widział Aspinwall i jego ruchliwy port z lasem masztów, łodziami i białymi domami. Domki były podobne do gniazd mew, łodzie do żuków, a ludzie poruszali się jak małe punkciki. Łódź przywożąca mu codziennie żywność i wodę była jedynym kontaktem ze światem.

👨🏻
Johns – strażnik portowy, przywozi codziennie zapasy żywności i świeżą wodę na wyspę, prowadzi polityczne rozmowy ze Skawińskim.

Stary zżył się z wieżą, z latarnią, z urwiskiem i samotnością. Poznał się z mewami, które niosły się w załamach skalnych, a wieczorem odprawiały wiece na dachu latarni. Rzucał im resztki jadła, tak że otaczała go prawdziwa burza białych skrzydeł. W czasie odpływu wyprawiał się na piaszczyste ławice, zbierając smaczne ślimaki i perłowe konchy.

Czasami schodził na gawędę z Johnsem, czasami czytał hiszpańską gazetę lub nowojorskiego Heralda, szukając skwapliwie wiadomości z Europy.

Biedne stare serce! Na tej wieży strażniczej i na drugiej półkuli biło jeszcze dla kraju...

Potem jednak widocznie zdziczał. Przestał bywać w mieście, czytywać gazety i schodzić na rozmowy. Cały świat zaczynał się dla starca i kończył na jego wysepce. W ciągłym odosobnieniu i wobec otoczenia nadzwyczaj prostego a wielkiego począł tracić poczucie własnej odrębności, przestawał istnieć jako osoba, a zlewał się coraz więcej z tym, co go otaczało.

Rozdział 3. Polskie książki budzą tęsknotę i prowadzą do zwolnienia

Pewnego razu, gdy łódź przywiozła wodę i zapasy żywności, Skawiński spostrzegł, że prócz zwykłego ładunku jest jeszcze jedna paczka więcej. Na wierzchu były marki pocztowe Stanów Zjednoczonych i wyraźny adres. Rozciekawiony starzec przeciął płótno i ujrzał książki - była to książka polska. Przyszły one od polskiego Towarzystwa w New Yorku, któremu przesłał połowę swej pensji.

Polskie książki na jego wieży, wśród jego samotności, były dla niego jakąś nadzwyczajnością, jakimś tchnieniem dawnych czasów, cudem. Wydało mu się, jak owym żeglarzom wśród nocy, że coś zawołało na niego po imieniu głosem bardzo kochanym, a zapomnianym prawie. Była to chwila wielkiego spokoju i ciszy. Nagle wśród tego spokoju natury rozległ się drżący głos starego, który czytał głośno:

Litwo, ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie!
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
Kto cię stracił.

Skawińskiemu zabrakło głosu. Litery poczęły mu skakać do oczu, w piersi coś urwało się i szło na kształt fali od serca wyżej i wyżej, tłumiąc głos, ściskając za gardło. Stary ryknął i rzucił się na ziemię, jego mleczne włosy zmieszały się z piaskiem nadmorskim. Oto czterdzieści lat dobiegało, jak nie widział kraju, a tu tymczasem ta mowa przyszła sama do niego - przepłynęła ocean i znalazła go, samotnika, na drugiej półkuli.

Zmierzch zatarł litery na białej karcie. Starzec oparł głowę o skałę i przymknął oczy. Zaszumiały mu w uszach lasy sosnowe, zabełkotały rzeki rodzinne. Widział pola przestronne, miedze, łąki, lasy i wioski. Śnił o swojej wiosce, o nocy na widecie, o brzmiącej karczmie.

Jak fala morska... Noc jest spokojna i chłodna, prawdziwie polska noc! Jak ta ziemia kochana, śliczna w różowych blaskach jutrzni! Oj, jedyna, jedyna!

Nagle jakiś głos rozległ się nad Skawińskim - to Johns, strażnik portowy, budził go. Stary nie zapalił tej nocy latarni. Łódź z San-Geromo rozbiła się na mieliźnie. Skawiński stracił posadę. W kilka dni później widziano go na pokładzie statku idącego z Aspinwall do New Yorku.

Otwierały się przed nim nowe drogi tułactwa; wiatr porywał znowu ten liść, by nim rzucać po lądach i morzach, by się nad nim znęcać do woli.

Stary przez te kilka dni posunął się bardzo i pochylił, oczy miał tylko błyszczące. Na nowe drogi życia miał także na piersiach swoją książkę, którą od czasu do czasu przyciskał ręką, jakby w obawie, by mu i ona nie zginęła.