poe/william-wilson
Krótkie streszczenie
Anglia, początek XIX wieku. William Wilson wspominał swoje życie naznaczone hańbą i zbrodnią. Pochodził z rodu o gwałtownym temperamencie, a już jako dziecko był samowolny i despotyczny.
W szkole doktora Bransby'ego spotkał chłopca o tym samym imieniu i nazwisku, urodzonym tego samego dnia. Ten drugi William Wilson był jego jedynym rywalem, naśladował go we wszystkim i mówił tylko szeptem z powodu wady głosu.
Po opuszczeniu szkoły narrator pogrążył się w rozpuście w Eton i Oksfordzie. Stał się karciarzem-oszustem, okradającym kolegów. Podczas gry z lordem Glendinningiem tajemniczy gość ujawnił jego szulerskie sztuczki. Był to jego sobowtór, który odtąd nieustannie pojawiał się w kluczowych momentach, krzyżując zbrodnicze plany narratora w Paryżu, Rzymie, Wiedniu i innych miastach.
W Rzymie podczas karnawału narrator spotkał sobowtóra po raz ostatni. Wściekły wyzwał go na pojedynek i przebił mieczem. Umierający przeciwnik przemówił:
Zwyciężyłeś i przeto ulegam. Lecz odtąd umarłeś na równi ze mną — umarłeś dla Ziemi, dla Nieba i dla Nadziei! We mnie istniałeś... jak doszczętnie zamordowałeś siebie samego!
Szczegółowe streszczenie
Podział na rozdziały jest redakcyjny.
Dzieciństwo i lata szkolne u doktora Bransbyego
Narrator rozpoczął swoją opowieść od wyjaśnienia, że ukrywa prawdziwe nazwisko pod pseudonimem.
Niechże mi wolno będzie do czasu nazywać się Williamem Wilsonem. Rzeczywiste moje nazwisko nie powinno pokalać leżącej oto przede mną, nietkniętej jeszcze karty.
Wyznał, że jego nazwisko stało się przedmiotem wzgardy i lęku na całym świecie. Pochodził z rodu o temperamencie skłonnym do przywidzeń i łatwo zapalnym. Już w dzieciństwie wykazywał cechy dziedziczne - był samowolny, pochopny do najdzikszych wybryków i oddany najbardziej nieposkromionym namiętnościom.
Nie potrafili oni poskromić złych skłonności syna, a ich słabe próby zakończyły się całkowicie jego tryumfem. W wieku, gdy dzieci dopiero pozbywają się wędzideł, otrzymał wolną wolę i stał się panem wszystkich swoich czynności.
Od tuzinkowej mniej więcej rozpusty siedmiomilowym krokiem przerzuciłem się w świat zmór bardziej niż heliogabalowych.
Pierwsze wspomnienia ze szkoły wiązały się z obszernym budynkiem w stylu Elżbiety w głuchym zakątku Anglii. Szkoła była otoczona wysokim murem z cegieł, a uczniowie mogli opuszczać teren tylko trzy razy w tygodniu - raz w sobotę na spacer do wsi i dwa razy w niedzielę do kościoła. Rektorem szkoły był pastor tego kościoła.
Narrator z podziwem wspominał, jak ten sam człowiek, który w szkole był surowy i dyscyplinował uczniów, w kościele stawał się łagodnym i dobrotliwym kapłanem w obfitej szacie i starannie upudrowanej peruce. Budynek szkolny był stary i bezładny, z niezliczonymi korytarzami i podziałami. Największą komnatą była klasa z dębowym pułapem i dwułukowymi oknami.
Narrator spędził w tej szkole trzecie pięciolecie swojego życia bez nudy i niesmaku. Jego płodny umysł dziecięcy nie wymagał zewnętrznych pobudek, a ponura jednostajność szkolnego życia obfitowała w podniety płomienniejsze niż te, których szukał później w zmysłowych uciechach i zbrodni. Dzięki swojej płomiennej naturze szybko wyróżnił się spośród towarzyszy i pozyskał przewagę nad wszystkimi rówieśnikami.
Wszyscy podporządkowali się jego dyktaturze, z wyjątkiem jednego ucznia, który nosił to samo imię i nazwisko.
Był to żak wcale ze mną nie spokrewniony, nosił to samo imię i to samo nazwisko... W niniejszym przeto opowiadaniu nadałem sobie przezwisko Williama Wilsona
Pojawienie się tajemniczego imiennika
Jedynym uczniem, który miał odwagę współzawodniczyć z narratorem w wiedzy szkolnej i grach, był jego imiennik. Odmawiał ślepej wiary jego twierdzeniom i bezwzględnego poddania się jego woli. Ten bunt był dla narratora źródłem najdotkliwszych zakłopotań, tym bardziej że w głębi duszy odczuwał strach przed nim i dostrzegał w jego łatwości dorównywania mu dowód prawdziwej wyższości.
Współzawodnictwo imiennika nie sięgało ponad poziom spraw osobistych. Zdawał się pozbawiony miłości własnej, która pchała narratora do władztwa. Można było pomyśleć, że powoduje się wyłącznie fantastyczną żądzą krzyżowania zamiarów narratora. Czasami narrator zauważał w jego postępowaniu domieszkę niewczesnej przychylności, co tłumaczył sobie jako skutek bezwzględnej zarozumiałości.
Współimiennictwo oraz przypadkowa jednoczesność pojawienia się w szkole przyczyniły się do rozpowszechnionego wśród starszych uczniów zdania, że są braćmi. Narrator dowiedział się później, że jego imiennik urodził się 19 stycznia 1813 roku - w tym samym dniu co on sam. Mimo nieustannych trwóg, nie mógł dotrzeć do bezwzględnej nienawiści do niego.
Jego imiennik miał jeden szczególny niedobór, który narrator wykorzystywał do swoich ataków.
Mój współzawodnik miał niedobór w strunach głosowych, który nigdy mu nie pozwalał wybiegać głosem ponad poziom bardzo uciszonego szeptu.
Narrator czuł wstręt do swojego nazwiska i imienia, a gdy drugi William Wilson pojawił się w szkole, obrzydziło mu się ono podwójnie. Uczucie rozdrażnienia zaostrzało się, gdy dostrzegał duchowe i cielesne podobieństwo między sobą a przeciwnikiem. Imiennik doskonale naśladował jego osobę.
głos jego, mimo uciszenia, stawał się doskonałym echem mego głosu... Dawał mi odpowiedzi, doskonale przedrzeźniając moją osobę w ruchach i słowach
Naśladownictwo to dręczyło narratora, ale zdawało się, że nikt prócz niego go nie zauważał. Imiennik zadowalał się wywarciem pożądanego wrażenia i okazywał pogardę dla publicznego poklasku. Często udzielał narratorowi rad w formie przestróg, które ten przyjmował z odrazą, chociaż musiał przyznać, że byłby lepszym człowiekiem, gdyby ich słuchał.
Nocna konfrontacja i ucieczka ze szkoły
W ostatnich miesiącach pobytu w szkole narrator zbuntował się doszczętnie przeciw czatom imiennika i coraz otwarciej go nienawidził. Uczucia, które w pierwszych latach mogły przeobrazić się w przyjaźń, zniżyły się do poziomu istotnej nienawiści. Imiennik zdawał się to zauważyć i odtąd unikał narratora lub udawał, że unika.
Pewnej nocy, na schyłku piątego roku nauki, narrator wstał z łóżka i z lampą w dłoni sunął przez labirynt korytarzy do sypialni swojego przeciwnika. Długo knuł jeden ze złośliwych figlów i postanowił dać mu odczuć całą głąb swojej złośliwości. Dotarł do celi imiennika, wszedł bez szumu i zbliżył się do łóżka.
Uchylił kotary i jeden promień padł na śpiącego. Gdy spojrzał na jego twarz, drętwota przerażeń przeniknęła go błyskawicznie. Serce zadygotało mu w piersi, kolana ugięły się, całą istotę ogarnął lęk ponad siły i zrozumienie. Widział rysy twarzy Williama Wilsona, ale dygotał, majacząc, że nie do niego należą.
Tożsamość nazwiska, rysów, jednoczesność przybycia do szkoły, a potem zjadliwe przedrzeźnianie chodu, głosu, ubrania i sposobu bycia - wszystko to napełniło go przerażeniem. Zdjęty strachem, drżący na całym ciele zgasił lampę, ciszkiem wybrnął z pokoju i raz na zawsze opuścił mury szkoły, aby już nigdy do nich nie powrócić.
Oksford i skandal podczas gry w karty
Po kilku miesiącach spędzonych w domu rodzinnym narrator został oddany do szkoły w Eton. Krótka przerwa wystarczyła, aby przytłumić wspomnienia wypadków ze szkoły Bransby'ego. Rzeczywistość dramatu pierzchła, a narrator zaczął wątpić w świadectwo swoich zmysłów. W Eton pogrążył się w odmętach szału, które pochłonęły wszystkie trwałe wrażenia z przeszłości.
Trzy szaleńcze lata umocniły go w występnych nałogach i anormalnie wzmogły jego dojrzałość fizyczną. Pewnego dnia, po całym tygodniu zmarnotrawionego na zwierzęcych uciechach, zgromadził w swoim mieszkaniu kółko studentów na potajemną orgię. Zebrali się o późnej godzinie nocnej, wino płynęło strumieniami, a narrator, wściekle podniecony grą i alkoholem, upierał się przy sprośnym toaście.
Nagle skrzyp gwałtownie rozwartych drzwi rozproszył jego skupienie. Służący oznajmił, że ktoś chce się z nim rozmówić w przedpokoju. W niskim i wąskim wnętrzu, rozwidnionym tylko wątłym promieniem świtu, narrator wypatrzył postać młodzieńca mniej więcej jego wzrostu, przyodzianego w białe ubranie z kaźmirku, skrojone według nowej mody jak to, które miał w tej chwili na sobie.
Młodzieniec rzucił się ku niemu, chwycił za ramię i szepnął do ucha: "William Wilson!". Narrator wytrzeźwiał w okamgnieniu. W postawie nieznajomego było coś, co napełniło go zdziwieniem, ale nie stąd wynikło jego wzruszenie. Przyczyną była powaga przestrogi zawartej w tym szczególnym, uciszonym zdaniu, a przede wszystkim charakter, ton i barwa tych kilku zgłosek, które wstrząsnęły jego duszą wraz z tysiącem wspomnień z przeszłości.
Zanim zdążył oprzytomnieć, młodzieniec znikł. W Oksfordzie, dzięki hojności rodziców, narrator zdobył możność prześcigania w zbytkach najdumniejszych dziedziców. W szaleńczym opętaniu rozpusty deptał najzwyklejsze zasady przyzwoitości. Godność szlachecką poniżył do stopnia wtajemniczania się w fortele zawodowych karciarzy i używał tych umiejętności przeciw najsłabszym umysłowo kolegom.
Pewnego wieczoru narrator spotkał się z młodzieńcem nazwiskiem Glendinning w mieszkaniu kolegi.
Narrator upatrywał w nim doskonałą ofiarę swoich oszukańczych uzdolnień. Gra przeciągnęła się do późna w noc, gdy wreszcie Glendinning stał się jedynym partnerem narratora. Przybysz, którego narrator chytrze skusił do grubej wypitki, grał z dziwną nerwowością i wkrótce stał się dłużnikiem na pokaźną sumę. Gdy zaproponował podwojenie stawek, narrator po udawanym oporze przystał na żądanie.
Lata ucieczki i prześladowania po Europie
W niespełna godzinę dług Glendinninga urósł czterykroć. Nagle ciężkie drzwi rozwarły się gwałtownie, wszystkie świece pogasły. W ciemności pojawił się nieznajomy w płaszczu, który ostrzegł obecnych przed narratorem. Kazał zbadać podszewkę jego lewego rękawa oraz kieszenie haftowanej odzieży. Gdy zapalono światła, znaleziono tam wszystkie karty niezbędne do gry oraz talie "poprawionych" kart.
Narrator został opluty i strącony. Preston podał mu płaszcz, który nieznajomy zostawił przy drzwiach. Ze zdziwieniem narrator postrzegł, że ma już swój płaszcz na ramionach, a ten podawany był dokładnie podobny do jego własnego. Nazajutrz, przed świtem, uciekł z Oksfordu na kontynent, porażony lękiem i wstydem.
Nadaremnie uciekałem. Ścigał mnie mój los przeklęty, tryumfu pełen... Gnany strachem panicznym uciekałem w końcu od jego niedocieczonej tyranii jak od zarazy
Ostateczna konfrontacja w Rzymie
Wilson ścigał narratora przez lata - w Paryżu, Rzymie, Wiedniu, Berlinie, Moskwie. Nieustannie stawał mu w poprzek drogi, krzyżując jego zamiary. W ostatnich czasach narrator całkowicie oddał się winu, a jego potężny wpływ na dziedziczny temperament sprawił, że wszelki nadzór coraz bardziej go niecierpliwił. Zaczął narzekać, wahać się, wreszcie stawiać opór.
W Rzymie, podczas karnawału, narrator był na balu maskowym w pałacu neapolitańskiego księcia Di Broglio.
Nadużył wina więcej niż zwykle, a duszna atmosfera przeludnionych salonów podrażniała go nieznośnie. Szukał młodej, pięknej małżonki starego księcia. W tej chwili poczuł, że czyjaś dłoń spoczęła na jego ramieniu i usłyszał niezapomniany, przeklęty szept. Rozszalały z gniewu odwrócił się i chwyciłego za kark.
Nędzniku! Oszuście! Zbrodniarzu nikczemny! Nie będziesz odtąd tropił moich śladów, nie będziesz mię dręczył aż do mojej śmierci! Idź, gdzie rozkażę, albo zabiję cię na miejscu!
Wlokąc go za sobą, przetłoczył się do przyległej sieni. Tam odrzucił go ze wściekłością i kazał broń obnażyć. Walka trwała niedługo. Narrator, burząc się najognistszymi pobudkami, kilkakrotnie zanurzał mu w piersiach szpadę z bydlęcą drapieżnością. Gdy ktoś dotknął klamki, pośpiesznie zapobiegł najściu i powrócił do konającego wroga.
To — wróg mój, to — Wilson trwał przede mną w swej agonii... W jego tak znamiennej a osobliwej twarzy — każdy rys, każda nitka — była moja, był mój!
Olbrzymie zwierciadło spiętrzyło się tam, gdzie poprzednio go nie widział. Własne odbicie z twarzą pobladłą i od krwi plamistą szło ku niemu krokiem słabym i chwiejnym. Ale to nie było odbicie - to Wilson trwał przed nim w agonii. Maska i płaszcz leżały na podłodze. W jego twarzy każdy rys był narratora. Wilson, wyzbyty szeptu w głosie, powiedział: "Zwyciężyłeś i przeto ulegam. Lecz odtąd umarłeś na równi ze mną - umarłeś dla Ziemi, dla Nieba i dla Nadziei! We mnie istniałeś i spojrzyj w moją śmierć - jak doszczętnie zamordowałeś siebie samego!"