doyle/trup-w-oblokach
Krótkie streszczenie
Londyn, chłodny marcowy wieczór. W pracowni Franciszka Pericorda dwaj wynalazcy testowali swoją maszynę latającą.
Jego wspólnik Jeremiasz Brown był praktykiem, który wykonał motor według pomysłu Pericorda.
Nazajutrz Brown opatentował wynalazek tylko na swoje nazwisko. Udali się do wiejskiej szopy, gdzie mieli przetestować aparat. Maszyna z workiem cegieł wzbiła się w powietrze. Gdy Pericord dowiedział się o zdradzie, wpadł w szał. Podczas szamotaniny Brown potknął się, upadł i przypadkowo wbił sobie nóż w ciało. Przerażony Pericord postanowił pozbyć się trupa.
Drżącymi palcami otoczył trupa stalowym kołem, przymocował skrzydła... olbrzymi ptak posuwał się w stronę morza... dopóki nie skryły go mgły nad oceanem.
Pericord trafił do zakładu dla umysłowo chorych w Nowym Jorku.
Szczegółowe streszczenie
Podział na rozdziały jest umowny.
Wynalazek maszyny latającej i pierwsze próby
W chłodny, wilgotny marcowy wieczór w Londynie, przez gęstą mgłę spowijającą miasto, zaledwie przebijały się światła latarń ulicznych. W jednym z domów, w trzech oświetlonych oknach pierwszego piętra, pracował wynalazca.
Tego wieczoru w pracowni Franciszka Pericorda znajdował się także jego wspólnik.
Obaj mężczyźni stanowili doskonałe uzupełnienie - jeden posiadał geniusz twórczy, drugi praktyczny, zrównoważony umysł. Dokonali już wspólnie kilku wynalazków. Tego wieczoru Brown pozostał dłużej, zatrzymany próbą, której wynik miał uwieńczyć powodzeniem całe miesiące wspólnej, ciężkiej pracy.
Na stole, zastawionym akumulatorami, bateriami i izolatorami, wznosiła się nadzwyczaj dziwna maszyna. Niezliczone metalowe nici łączyły niewielką, czworokątną skrzynkę ze stalowym kołem, zaopatrzonym w obręcze. Obręcze i przymocowane do nich drążki obracały się z zawrotną szybkością, wydając osobliwe warczenie.
Udany test w posiadłości Browna
Brown wyjaśnił, że skrzydła maszyny, mierzące ponad 2 metry długości i 90 centymetrów szerokości, są zbyt wielkie, aby je przynieść do pracowni. Były wykonane z aluminium z domieszką miedzi. Nazajutrz pogoda była wspaniała, prawdziwie wiosenna. Brown rano udał się do biura patentów, a po południu obaj wspólnicy spotkali się na Dworcu Wiktorii.
Udali się pociągiem do Eastborne, gdzie znajdowała się posiadłość brata Browna.
W obszernej szopie, gdy słońce już zachodziło, wspólnicy skończyli montaż maszyny. Postanowili przeprowadzić próbę, przyczepiając do aparatu worek z cegłami zamiast człowieka. Pericord uruchomił maszynę, naciskając guzik.
Olbrzymie żółte skrzydła rozwinęły się konwulsyjnym ruchem... Maszyna uniosła się w powietrze i powoli kręciła się na jednym miejscu, zupełnie jak olbrzymi, niezgrabny ptak
Przez chwilę obydwaj milczeli w zachwycie.
Konflikt o patent i tragiczna śmierć Browna
Pericord w porywie radości wykrzyknął:
— Wzniósł się, wzleciał! Motor Brown-Pericord działa! — i w porywie radości, jakby oszalały, zaczął tańczyć.
Brown pogwizdywał tylko wesoło. Pericord mówił o sławie, która ich czeka, porównując ich wynalazek do dzieła braci Mongolfierów. Brown jednak myślał przede wszystkim o bogactwie.
— To źródło sławy! — To źródło bogactwa! — Nazwiska nasze zasłyną, jak nazwiska Mongolfierów! — Miejmy nadzieję, że staną obok nazwiska Rotszyldów...
Gdy Pericord wspomniał o konieczności wystarania się o patent, Brown z wymuszonym uśmiechem oznajmił, że patent już istnieje - zarejestrował go tego ranka na swoje nazwisko. Pericord wpadł w szał.
— Ach! Podły — krzyknął Pericord — złodzieju, łajdaku... Ukradłeś moją ideę, chcesz podstępnie skorzystać z zaszczytów sławy, która powinna należeć do mnie!
Brown, choć śmiały, odsuwał się od rozwścieczonego Pericorda i wyjął nóż z kieszeni, grożąc, że potrafi się obronić. Pericord skoczył jak dziki zwierz, jego przeciwnik wyrwał się, ale potknął o pustą skrzynkę i upadł. Lampa zachwiała się, spadła i zgasła. Szopa pogrążyła się w ciemności.
Po chwili milczenia Pericord zaczął szukać w ciemności. Potarłszy zapałkę i zapaliwszy lampę, odkrył przyczynę milczenia przeciwnika.
Nieszczęśliwy, padając, przekręcił prawą rękę, w której trzymał nóż i całym ciężarem wbił go sobie w ciało. Śmierć nastąpiła natychmiast.
Pericord usiadł na brzegu przewróconej skrzynki, wbijając tępy wzrok w przestrzeń. Nad nim wciąż huczał i syczał motor. Tysiące szalonych myśli roiło się w jego rozpalonym mózgu.
Był przecież mimowolną przyczyną śmierci towarzysza, ale któż mu uwierzy? Ubranie miał zbroczone krwią... wszystko świadczyło przeciw niemu.
W tym momencie dał się słyszeć silny huk - worek z cegłami zaczepił się za belkę w suficie, zerwał drut łączący aparat z maszyną, która spadła na ziemię. Pericord sprawdził motor - był cały. Wtedy przebiegła mu przez głowę szalona myśl.
Pozbycie się ciała i los Pericorda
Pericord wyniósł ciało Browna z szopy i położył na niewielkim wzgórku niedaleko budynku. Następnie przeniósł tam koło, motor i skrzydła. Drżącymi palcami otoczył trupa stalowym kołem, przymocował skrzydła i skrzynkę z motorem, połączył metalowe przewodniczki. W ciągu kilku minut olbrzymie skrzydła drgnęły, cały korpus maszyny zaczął się podnosić i wreszcie wzniósł się do góry, oświetlony bladym światłem księżyca.
Nie mogąc skorzystać ze steru, Pericord skierował maszynę na południe, w stronę morza. Podnosząc się wyżej i wyżej, olbrzymi ptak z żółtymi skrzydłami posuwał się nad oceanem, dopóki nie skryły go mgły.
Epilog opowiadania przenosi czytelnika do zakładu dla umysłowo chorych w Nowym Jorku.
W zakładzie dla umysłowo chorych w New Yorku, znajduje się człowiek o dzikim wyglądzie, o którym nikt nic nie wie, kto on jest i skąd się wziął.